Powyżej 200
Dystans całkowity: | 4551.63 km (w terenie 64.50 km; 1.42%) |
Czas w ruchu: | 172:50 |
Średnia prędkość: | 26.34 km/h |
Maksymalna prędkość: | 87.20 km/h |
Suma podjazdów: | 11330 m |
Liczba aktywności: | 19 |
Średnio na aktywność: | 239.56 km i 9h 05m |
Więcej statystyk |
Do Przemyśla i powrót szlakiem Green Velo
-
DST
237.44km
-
Teren
35.00km
-
Czas
10:38
-
VAVG
22.33km/h
-
VMAX
66.72km/h
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wyjeżdżam wcześnie żeby zdążyć do Przemyśla na dziewiątą, gdzie dojeżdża ekipa, z którą będę wracał. Zaczyna dopiero świtać, za miastem, w Borku temperatura spada do 9 stopni, troszkę chłodno się robi, ale jadę na Borówki, na podjeździe już gorąco. Jadę szczytem przez Wólkę Hyżneńską w pierwszych promieniach słońca, nie trwa to jednak długo, w Szklarach wjeżdżam w mgłę, momentami naprawdę gęstą, nie jest to przyjemne, nie dość, że chłodno to osiadają na tobie drobne kropelki. Takie warunki czekają mnie przez wiele kilometrów, przez Laskówkę boczną, a następnie główną aż do Krzywczy, widoczność momentami naprawdę słaba, miałem obawy, żeby coś na mnie nie wjechało, ale ruch był mały. W Krzywczy zjeżdżam w boczną i zielonym szlakiem, szutrówką dojeżdżam do Wapowców. W Przemyślu jestem na czas, jadę na dworzec spotkać resztę ekipy. Coś tam zwiedzamy, rynek, zamek, fajny park zamkowy, z fragmentami twierdzy, przez który udajemy się na fort Zniesienie i pobliski Kopiec Tatarski, gdzie widoków co niemiara. Zajeżdżamy jeszcze na forty Kruhel i Helicha zalesione i dość mocno zniszczone. Zakręconym jak świński ogon zjazdem docieramy na Prałkowce, gdzie docieramy do szlaku Green Velo, który w zawiły sposób, klucząc i kręcąc przemierza Pogórza Dynowskie i Przemyskie. Zmierzamy tak wiele, wiele kilometrów bocznymi pustymi drogami, jest cicho, spokojnie, sielanka. Taka niespieszna jazda skutkuje tym, że robi się późno, w Żohatyniu zjeżdżamy ze szlaku, by trochę skrócić przez Przełęcz Kruszelnicką, z Dynowa, już najkrótszą drogą przez Błażową dojeżdżamy do Rzeszowa gdy już robi się szarówka.Prawie 240 km na góralu to nie było za mądre, kolano już zaczynało cierpieć.
Poranne mgły w dolinach © tompi
Trochę dalej mgły mniej © tompi
Przemyska kładka rowerowa © tompi
Przemyskie niedźwiadki © tompi
Wejście na fort Trzy Krzyże © tompi
Widoczek z Kopca Tatarskiego na południe © tompi
Jesteśmy na Kopcu Tatarskim © tompi
Jakieś fragmenty fortu Helicha © tompi
Rowerowy, Greenvelowy most w Chyrzynie © tompi
Kategoria Powyżej 200, grupowo, wycieczki terenowe
Dystans prawie olimpijski
-
DST
229.80km
-
Teren
2.50km
-
Czas
08:52
-
VAVG
25.92km/h
-
VMAX
64.00km/h
-
Podjazdy
1500m
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wczoraj panowie w Rio pokonali 241 km, Rafał Majka przywiózł medal, postanowiłem uczcić ten sukces na rowerowy sposób i przejechać podobny dystans. Popatrzyłem na mapę i wybór padł na Brzankę, szczyt pasma Brzanki niedaleko Tuchowa. Po pokonaniu kilku mniejszych i większych wzgórków dojeżdżam do podnóża górki. Początek niezbyt stromy, ale bliżej szczytu kilka stromych sztajf, dojeżdżam do wieży widokowej, chwila na podziwianie widoków i odpoczynek, teraz by nie wracać z powrotem czeka mnie sekcja terenowa, pod górkę jeszcze ok, ale zjazd po kamyczkach, momentami piachu, a czasami dość stromo, niezbyt ciekawy, na szosę nie polecam. Zjeżdżam do Tuchowa gdzie trafiam akurat na zlot zabytkowych samochodów, i do tego jakieś święto wina. Za miasteczkiem ostatnie wzniesienia, przecinam starą czwórkę i kieruję się na Radomyśl Wielki. W miasteczku też jakaś impreza, chcę wejść do sklepu z rowerem bo nie ma go za bardzo gdzie zostawić, żadnego klienta, miejsca nie brakuje, ale pani mówi " z rowerem, absolutnie nie ma mowy" nie to nie, spadam stąd. Kieruję się na Przecław, początkowo fajnie się jedzie z wiatrem, jednak dystans już daje znać o sobie. Zatrzymuję się w Kamionce uzupełnić izotoniki w miejscowym barze. Jednak gdy ruszam jest jeszcze gorzej, strasznie się wlokę, nie chce mi się, położyłbym się. Jakoś męczę do lasu w Dąbrach, tam zauważam jeżyny, jechać się nie chce, przynajmniej spróbuję, są słodkie, soczyste, pyszne, od razu nabieram sił, jedzie się o wiele lepiej, na tym paliwie dojeżdżam do końca. Do olimpijskiego dystansu brakuje ponad 10 km, mogłem jeszcze śmignąć gdzieś po mieście, ale stwierdzam, że to bez sensu, myślę, że medal został wystarczająco uczczony.
Cmentarz wojenny nr 33 Szerzyny © tompi
Brzanka - widoczek © tompi
Jeszcze jeden © tompi
Merc w Tuchowie © tompi
Witamy w raju podatkowym © tompi
Na ryneczku w Radomyślu Wielkim © tompi
Kategoria Powyżej 200
Nad Solinę, dlaczego nie.
-
DST
257.89km
-
Czas
10:03
-
VAVG
25.66km/h
-
VMAX
68.50km/h
-
Podjazdy
2040m
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
O tym wypadzie dowiaduję się kilka godzin wcześniej, ochoty za bardzo nie miałem, ale pomyślałem wstanę i zdecyduję, no i rano wstałem i pojechałem. Było nas trzech: Dominik, Krzysiek i ja, a Kona nie zdołał się pojawić.
Przemierzyliśmy długą trasę obfitującą w pojazdy, zjazdy, serpentyny, podgórskie i górskie widoki, nie zabrakło też coffe break'a w Lesku, sekcji brukowej w Myczkowcach, gofra na zaporze. Jechaliśmy głównie drogami o znikomym ruchu, ale z Soliny do Leska ruch był duży a kierowcy rywalizowali w zawodach, kto minie kolarza z mniejszym odstępem. Na szczęście to szybko minęło a na koniec mimo, dającego się we znaki zmęczenia gęba się śmiała.
Piknie tu © tompi Gdzieś przed Mrzygłodem
Na żądanie Miciałke © tompi Ruiny zamku Sobień
Stuprocentowi szosowcy © tompi
Nad zbiornikiem myczkowieckim © tompi
To teraz jedziemy tam © tompi Na tej słynnej zaporze
Cerkiew w Tarnawie Górnej © tompi
Wieża-dzwonnica bramna w Dobrej © tompi
Kategoria Powyżej 200, grupowo
Wisłoczek
-
DST
214.88km
-
Teren
2.00km
-
Czas
08:20
-
VAVG
25.79km/h
-
VMAX
56.70km/h
-
Podjazdy
1250m
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Tak mi się w piątkowy wieczór ubzdurało, żeby odwiedzić Rymanów i okolicę. Wyruszam po 7, i w miarę możliwości bocznymi drogami przez Siedliska, Połomię, Niebylec, Konieczkową, Domaradz, Golcową, Brzozów, Trześniów, Besko dojeżdżam do Sieniawy prawie bez przerw. Jestem już w Beskidzie, pora zwolnić. W Rudawce Rymanowskiej robię przejażdżkę po łące żeby obejrzeć wychodnie fliszu karpackiego, zwaną Ścianą Olzy, skęcam do wsi Zielonoświątkowców czyli Wisłoczka. Za wsią na jakimś szczycie chwila relaksu na łączce, asfalt się kończy, ale tylko na chwilę, zwykła droga jest szutrowa, ale ta należąca do leśnictwa asfaltowa, wąziutka i stroma, więc zjazd na hamulcach, by na chwilę dojechać do Rymanowa, i przekonać się, że tamtejsze wody może i dobre do leczenia, ale do bidonu niekoniecznie. Czas na powrót przez Haczów, Krościenko Wyżne, Korczynę. Miałem jechać na Prządki, ale widząc znak na zamek Kameniec, tędy jeszcze nie jechałem, skręcam na boczną dróżkę, za chwilę zaczyna się ścianka, krótki zjazd i jeszcze lepsza ściana, coś w rodzaju tropienia węża, w końcu prowadzi tędy droga krzyżowa. Zjeżdżam do Odrzykonia, i wracam w dolinę Wisłoka, którą to przemierzam sporo kilometrów, praktycznie, aż do Czudca. Po dwusetce w nogach ostatnią górkę do Niechobrza podjeżdża się ciężko jak nigdy.
Beskid już blisko © tompi
Zalew w Sieniawie © tompi
Tzw Ściana Olzy nad Wisłokiem © tompi
Ściana i rower © tompi
Taki widoczek nad Wisłoczkiem © tompi
Leśna droga Wisłoczek Deszno © tompi
Rymanów Zdrój © tompi
Z tamtąd wracam © tompi
Zamek Kamieniec © tompi
Kategoria Powyżej 200
Arłamów
-
DST
209.41km
-
Czas
08:14
-
VAVG
25.43km/h
-
VMAX
71.40km/h
-
Podjazdy
1620m
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Lubię sobie pojechać w te puste tereny Pogórza Przemyskiego. Wyludnione wsie, puste drogi w całkiem dobrym stanie, świetne miejsce do szosowych treningów. Naszło mnie odwiedzić Arłamów, pojechał ze mną jeszcze Bogdan, i o 7.30 ruszyliśmy w trasę. Rano było zimno, marznę przez pierwszą godzinę, ale potem jest już ok. Wiatr nie za bardzo nam sprzyjał, przez większość czasu zarówno tam jak i z powrotem wiał gdzieś z boku, na szczęście znacznie słabiej niż w poprzednich dniach. Starałem się jak najwięcej jechać bocznymi drogami, więc ruch samochodowy był minimalny, czyli tak jak lubię. W dolince za Grąziową zobaczyliśmy orła, niestety skubany nie dał się sfotografować. Ośrodek w Arłamowie robi niezłe wrażenie i ciągle go jeszcze rozbudowują, ale patrząc po limuzynach jakie tam zajeżdżały tani nie jest. Powrót momentami się trochę się dłużył, ale tak to już bywa przy tak długich trasach. No i zaliczyłem pierwszą dwusetkę w tym roku, mam nadzieję, że jeszcze kilka wpadnie :)
Dotarłem na miejsce © tompi
Arłamowski stok i dolina Jamnianki © tompi
Tak sobie jedziem po pustych drogach © tompi
Kategoria Powyżej 200, grupowo
Nad Solinę
-
DST
251.81km
-
Czas
09:38
-
VAVG
26.14km/h
-
VMAX
78.20km/h
-
Temperatura
22.0°C
-
Podjazdy
2700m
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
To był długi dzień. Pobudka przed 5 i po 6 razem z Bartkiem i Piotrkiem startujemy w długą podróż. W Niebylcu dołączają jeszcze trochę spóźnieni Ewa i Michał. Tak w piątkę jedziemy, jeszcze przy niewielkim porannym ruchu do Sanoka. Tam już więcej samochodów, bez przerw jedziemy do Leska. Zatrzymujemy się na jedzonko i ciacho w Słodkim Domku. Do Soliny jedziemy przez Myczkowce, gdzie czeka nas sekcja brukowa, po której sprawdzamy czy coś nie odpadło lub się nie odkręciło, jak się okazało nic. Krótka chwila i już jesteśmy na dole zapory, gdzie jak się okazuje mimo zakazu fotografujemy mural na zaprze, który powstał dzięki sile wody za pomocą myjek. Po chwili przepędza nas ochroniarz.
W Słodkim Domku © tompi
Obok lama się szczerzy © tompi
Kamień Leski © tompi
Prawie jak do Roubaix © tompi
Zaporę trochę wymyto dzięki czemu powstał taki obraz © tompi
Przedzieramy się przez solińskie "Krupówki", i plażujemy godzinkę, albo i
dłużej. Przed drogą powrotną trzeba się jeszcze posilić, w pierwszej
lepszej knajpce spożywam całkiem smaczne piwo regionalne i niesmaczne
pierogi, a obok widzimy grupę szosowców z Czarnej pod Łańcutem, z
którymi będziemy się mijać kilkukrotnie w drodze powrotnej.
Obowiązkowa fota na zaporze © tompi
Sielsko nad Soliną © tompi
Po takiej przerwie ciężko się było rozkręcić, no ale trzeba,
szczególnie, że teraz czekają nas konkretne podjazdy. Obieramy drogę na
Łobozew i Ustianową, gdzie jest pierwszy z nich. Olszanica, chwila
przerwy pod sklepem i atakujemy najcięższy dzisiaj podjazd na
szybowisko w Bezmiechowej. Odpoczywamy podziwiając widoki, piękną
panoramę Bieszczadów. Szalony zjazd w dół tą samą drogą i po chwili
wspinamy się na serpentyny do Tyrawy Wołoskiej, stąd na Mrzygłód i żeby
oszczędzić sobie kolejnych podjazdów doliną Sanu do Ulucza. W tym
momencie szytka Ewy nie wytrzymuje trudów podróży i mimo prób naprawy
musi zadzwonić po transport, zostają we dwoje z Michałem.
Napinka na podjeździe © tompi
Gdzie się pchasz w kadr © tompi
Kona się turla © tompi
Bezmiechowskie widoki © tompi
Robi się późno a zostało jeszcze do przejechania ponad 60 km,żeby
zdążyć przed zmrokiem zapodajemy ostrzejsze tempo. Krótka przerwa w
Dynowie i gdy na serpentynie w Dylągówce na zmianę wychodzi Kona trzyma
tempo blisko 40 km/h. Po godzinie jesteśmy u granic Rzeszowa, zgodnie z
założeniem przed zmrokiem. 20.30 docieram do domu.
Kategoria Powyżej 200, Cuda Podkarpacia, grupowo
Zamość czyli tam i z powrotem
-
DST
318.55km
-
Czas
12:18
-
VAVG
25.90km/h
-
VMAX
51.30km/h
-
Sprzęt Szosa
-
Aktywność Jazda na rowerze
Kolejna trasa, którą już kilka lat temu sobie obmyśliłem w końcu nastąpił czas by ją zrealizować. Szczególnie, że nadarzyła się okazja, i z powrotem będę miał z kim jechać, gdyż grupka znajomych rowerzystów jechała tam pociągiem i wracali rowerami. Szynobus dociera do Zamościa przed 11, więc zaplanowałem sobie, żeby też tak dotrzeć. 3 godziny snu, pobudka, nieśpiesznie się zbieram i o 3.40 jestem na rowerze. Jeszcze szarówka, ale niedługo już świta. Ranek jest dość chłodny, gdzieniegdzie po łąkach ścielą się mgły, ale wychodzi słońce i robi się przyjemnie. Jest bezwietrznie, otaczają mnie poranne wiejskie zapachy, świeżo dojonego mleka i palonych śmieci, głównie plastikowych. Jakieś 100 km, przez Medynie, Trzeboś, Leżajsk, Naklik, Harasiuki do Biłgoraja jadę prawie pustymi drogami, czas szybko mija. Kawałek za miastem u bram Roztoczańskiego Parku Narodowego, urządzam chwilę postoju i jem śniadanie. Parę chwil i jestem w Zwierzyńcu, urokliwym miasteczku gdzie znajduje się siedziba tegoż Parku. Spotkana turystka stwierdza, że tu jest tak pięknie, że szok, mi też się podoba, ale trzeba jechać dalej.
Rzeszów 4 rano © tompi
Mleko nad łąkami o świcie © tompi
Moc atrakcji w lubelskim © tompi
Nowa cerkiew w Biłgoraju © tompi
U Parku bram © tompi
W Zwierzyńcu © tompi
Jadę na Obrocz i przez kilka km okrutnie dziurawą, potem już lepszą drogą jestem u celu podróży przed 10 czyli godzinę przed planem. Trochę pokręciłem się po mieście i szukam dworca, by dołączyć do reszty kolarzy. Udało się znaleźć, ale nie spodziewałem się, że będzie wyglądał jak szara odrapana kamienica, i że znajdę tam jedną zdezelowaną ławeczkę.
Po zjechaniu się wracamy na rynek, jemy obiad, niestety trwało to trochę dłużej niż bym sobie życzył, zaglądamy jeszcze do Rotundy, miejsca straceń w czasie okupacji, oglądamy fragmenty twierdzy i trzeba już jechać, troszkę mało czasu, żeby lepiej przyjrzeć się miastu. No cóż daleka droga jeszcze przed nami. Nie rozumiem dlaczego w takich miasteczkach jak Biłgoraj czy Zamość, gdy wybudują już jakąś krzywą niby ścieżkę rowerową z kostki, zaraz postawią zakaz wjazdu dla rowerów na jezdnię, na niezbyt ruchliwej drodze. Czy naprawdę nie da się tego zrobić tak, żeby było wygodnie i bezpiecznie dla kierowców i rowerzystów.
Wjeżdżam Bramą Szczebrzeską © tompi
Twierdza Zamość we fragmencie © tompi
Rynek i ja © tompi
Kamienice na rynku © tompi
Zamojska Rotunda © tompi
Założyciel miasta © tompi
Kierujemy się na Józefów, po kilku km zaczynają się roztoczańskie pagórki, za nimi lasy puszczy Solskiej, jest pięknie, jedzie się świetnie, mimo dość kiepskiej jakości drogi. Stajemy w Łukowej na popas, i panowie sączący piwko pod sklepem radzą jechać na Księżpol i Tarnogród a nie jak planowaliśmy na Cewków. To był błąd, bo droga momentami wcale nie była tak świetna jak zapewniali, a ruch samochodowy miejscami okrutny. Kawałek przed Sieniawą mam na liczniku 244 km , czyli padł już mój rekord dobowej długości trasy, jeah, a do końca jeszcze daleko. Ostatnie kilometry mało ciekawe, płasko jak na stole, ciągnie się to i ciągnie.
Podsumowując dzisiaj wszystko się udało, wyśrubowałem swój rekord dobowej długości trasy do 318 km. Obawiałem się trochę jak wytrzymam tak długą jazdę kondycyjnie, ale nie było czego, praktycznie nie dopadł mnie żaden kryzys, podstawa to jazda równym tempem bez żadnych szarpnięć. Pogoda była wręcz idealna, rano poranny chłodek, ale słońce szybko dogrzewa, a po południu gdy już by przegrzewało chowa się za obłokami. Ponad 12 godzin w siodle, a po przyjeździe czuję się jakbym wrócił z jakiejś wycieczki po okolicy, czuję jedynie lekkie zmęczenie.
Kategoria grupowo, Powyżej 200
Do wód
-
DST
209.09km
-
Teren
17.00km
-
Czas
09:21
-
VAVG
22.36km/h
-
VMAX
60.45km/h
-
Sprzęt Unibike Viper
-
Aktywność Jazda na rowerze
Na początek kilka podjazdów idzie całkiem przyzwoicie, mimo zapowiadanych upałów nie grzeje jeszcze tak bardzo, i tak niepostrzeżenie dojeżdżam do Brzozowa. Tutaj trochę zawodzi mnie zmysł nawigacyjny i droga w pewnym momencie się kończy, trzeba nadrobić ze 2km, będzie więcej.
Ratusz w Brzozowie © tompi
Przejeżdżam przez Malinówkę, gdzie znajduje się rezerwat cisów, ale we wsi nie znajduję żadnego śladu, który by pokazywał gdzie jechać, więc odpuszczam i kieruję się do Haczowa by obejrzeć umieszczony na liście światowego dziedzictwa kulturalnego UNESCO kościół.
XIV wieczny kościół w Haczowie © tompi
Po tych atrakcjach dość płaski odcinek do Rymanowa- Zdroju. Delektuję się mocno słonymi wodami w miejscowej pijalni, celestynka jaką kupiłem w sklepie kilka kilometrów wcześniej w porównaniu z serwowaną w pijalni to jakiś rozcieńczony sikacz. Może to i dobrze, przy drugim kubku miałem już odruchy zwrotne.
Megawaty z wiatru przed Rymanowem © tompi
Pijalnia w Rymanowie-Zdroju © tompi
Drewniana cerkiew w Bałuciance © tompi
Cergowa się sroży © tompi
Z Rymanowa, przez Bałuciankę szutrowym podjazdem w pełnym południowym słońcu, za to z widokami na Cergową jadę do iwonickego uzdrowiska. Tamtejsza pijalnie znacznie okazalsza od tej rymanowskiej, pewnie dlatego woda 3 razy droższa, nie korzystam. Miasto dorobiło się nowego amfiteatru (przewróconej łodzi), ale za to część deptaka to obecnie rozpieprzony, zabłocony plac budowy. Wjeżdżam w las do Bełkotki, źródełka, które podobno kiedyś nieźle bulgotało dzięki wydobywającemu się metanowi. Dzisiaj po eksploatacji pobliskich złóż, ledwie pyrka.
Pijalnia w Iwoniczu-Zdroju © tompi
Amfiteatr w Iwoniczu-Zdroju © tompi
Źródełko Bełkotka © tompi
Po wyjeździe z lasu w Lubatówce zaczęła się prawdziwa patelnia. To plus wjazd na tereny wydobywczo- przetwórcze ropy, gdy co jakiś czas zajeżdżało przeróżnymi zapaszkami w okolicach Bóbrki i Jedlicza nadwątlił moje siły. Trochę się powlokłem, ale dłuższe posiedzenie przy sklepie pomogło. Powrót mało uczęszczanym dróżkami po płaskim prawą stroną Wisłoka, bo na górki nie miałem już więcej sił.
Wejście do muzeum w Bóbrce © tompi
Tak na koniec: przejechałem mój najdłuższy dystans od 4 lat w trzydziestokilku stopniowym upale, wypiłem 7 litrów płynów wszelakich + 2 w domu.
Kategoria Cuda Podkarpacia, Powyżej 200
Wschodnie klimaty
-
DST
202.25km
-
Teren
2.00km
-
Czas
08:44
-
VAVG
23.16km/h
-
VMAX
47.83km/h
-
Sprzęt Unibike Viper
-
Aktywność Jazda na rowerze
Jeszcze w tamtym roku wymyśliłem sobie tą trasę, dzisiaj przyszedł czas na realizację. Początek dobrze znany, ale za Markową zaczynają się nowe tereny. Na drodze z Urzejowic do Zarzecza zakaz wjazdu, nie widzę sensownego objazdu więc się nie przejmuję. Drogowcy szykują nowy asfalt, a ja poboczem trochę jadę, to prowadzę po rowie. Mijam walce i pomimo moich wątpliwości drogowcy zapewniają, że można jechać. Więc testuję jeszcze cieplutki asfalt, a drobne kamyczki tak jak myślałem kleją się do kół, na szczęście tylko przez kilka kilometrów. W całkiem ładnym parku przy pałacu Dzieduszyckich w Zarzeczu chwilę odpoczywam. Kieruję się na Jarosław, trochę kręcę po mieście, i wymieniam dętkę, w oponę wbiła mi się zwykła szpilka. Obieram kierunek na Radawę, od Szówska prowadzi tam droga rowerowa, w większości przez las gdzie ruch samochodowy jest minimalny. Standard rzeszowski czyli taki sobie, ale jest więc śmigam. Radawa to taki kurort, że ilość ośrodków, którymi obudowano malutki zalew powoduje, że ciężko go znaleźć. Potem dłuuuugo przez lasy jakieś wioski z ruinami cerkwii i kościołami w znacznie lepszym stanie, no cóż przewiał wiatr historii, znowu lasy, docieram do Sieniawy. Tutaj łapie mnie kryzys, boli mnie brzuch, i ledwie jadę, po jakiejś godzinie przechodzi. Jeszcze kombinuje po Łące i Terliczce żeby dobić do 200km, i jest druga w życiu dwusetka.
Pałac w Zarzeczu © tompi
Jarosławski ratusz © tompi
Kamienica Orsettich w Jarosławiu © tompi
Rzadkość, droga rowerowa na wsi © tompi
Bunkier w Srodku lasu © tompi
Zrujnowana cerkiew Starym Dzikowie © tompi
Ta w Cewkowie też w kiepskim stanie © tompi
Kolejny pałac: Sieniawa © tompi
Kwiecie w lesie © tompi
Kategoria Powyżej 200