Wyścigi
Dystans całkowity: | 1615.44 km (w terenie 775.00 km; 47.97%) |
Czas w ruchu: | 72:11 |
Średnia prędkość: | 22.00 km/h |
Maksymalna prędkość: | 77.70 km/h |
Suma podjazdów: | 9747 m |
Maks. tętno maksymalne: | 205 (106 %) |
Maks. tętno średnie: | 183 (95 %) |
Suma kalorii: | 21779 kcal |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 64.62 km i 3h 00m |
Więcej statystyk |
Cyklokarpaty Polańczyk
-
DST
48.95km
-
Teren
25.00km
-
Czas
02:38
-
VAVG
18.59km/h
-
VMAX
74.13km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
HRmax
189( 98%)
-
HRavg
164( 85%)
-
Kalorie 1908kcal
-
Podjazdy
1200m
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Odrabianie zaległości. W zasadzie to nie mam za bardzo co pisać, kolejne zawody objechane. Minęło już trochę czasu, pewnie napisałbym jak zwykle po maratonie kilka zdań, ale nie przypominam sobie zbyt wiele godnego odnotowania. Dla mnie były to słabe zawody, przegrałem z innymi uczestnikami, z trasą a w zasadzie jej krótkimi fragmentami, ale główna porażka jaką odniosłem to przegrana z samym sobą. I to by było na tyle.
Czas 2:40:10 strata 31:54
Miejsce Open 46(201) (320.3179pkt)
Miejsce M3 14(79) (331.0356)
Kategoria Wyścigi
Cyklokarpaty Strzyżów
-
DST
56.85km
-
Teren
45.00km
-
Czas
03:31
-
VAVG
16.17km/h
-
VMAX
77.70km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
HRmax
193(100%)
-
HRavg
169( 88%)
-
Kalorie 2511kcal
-
Podjazdy
1800m
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Strzyżów to mój pierwszy start w Cyklokarpatach, było wtedy błotniście, jechałem długo, miejsce zająłem odległe, ale mimo wszystko złapałem bakcyla i zacząłem regularnie startować w maratonach. Pogoda w ostatnim czasie nie zachęcała do jazdy, wiedziałem, że będzie błoto, moja technika jazdy przez te 2 lata wiele się nie poprawiła, a umiejętności jazdy po błocie mam znikome, ale tego maratonu nie mogłem sobie odpuścić. Tak jak zazwyczaj przed startem, nie wiedzieć w sumie czemu, nie przeprowadzam w zasadzie rozgrzewki, na szczęście jest ciepło. Pierwsze kilometry, podjazd asfaltem a potem szutrem jadę dość wysoko. Po podjeździe następuje błotnisty zjazd, pierwsza większa kałuża i w niej leżę, potem zdarza się to jeszcze trzy czy cztery razy, straciłem rachubę, wszystko to przez uślizgi przedniego koła na szczęście na niewielkiej prędkości w miękkie i bez konsekwencji. Nobby Nic na przodzie jak był nowy trzymał całkiem nieźle, jednak w miarę coraz większej ilości przejechanych kilometrów, i coraz mniejszego bieżnika sprawuje się kiepsko, czas zainwestować w coś nowego. Zjeżdżam bardzo ostrożnie, tracę kilka pozycji. Trochę podjazdu i mega szybki asfaltowy zjazd gdzie błoto z zapchanych opon wali mnie po twarzy. Przejeżdżamy polami do Oparówki i potem wjazd a momentami mozolna wspinaczka na Biesiadę. Wprawdzie tam nie biesiaduję ale na zjeździe znowu jest ślisko i błotniście i znowu leżę, czuję ból w nodze o dziwo nie tej, na którą upadłem, trochę rozmasowuję, powoli ustępuje. Znowu kilka pozycji w plecy, po zawodnikach, z którymi jadę widzę, że jestem niżej niż zazwyczaj. Po szutrowym podjeździe wjeżdżamy na Herby, tu podobnie zresztą jak na całym paśmie szczytowym, którym wiedzie niebieski szlak jest sucho i jazda w końcu sprawia dużą frajdę, odrabiam część strat. Gorzej jest na zjazdach, ten z Herbów to istna męka, nie zjeżdżam tylko w zasadzie staczam się podpierając co chwila nogą, walcząc o utrzymanie się na rowerze w głębokim błocie i koleinach. Na dole bramka kontrolna, jak się potem okazało byłem 44 i powrót na górę równoległym do poprzedniego błotnistego zjazdu wąwozem, gdzie jest stromo, ślisko, nierówno i momentami ciężko było pchać, bo o jeździe nie było mowy. Nie rozumiem dlaczego trasa nie biegła jak w tamtym roku, doszłoby kilka km więcej ale przynajmniej dałoby się jechać. Koniec tej męki i znów wyjeżdżamy na pasmo szczytowe, jedzie mi się świetnie, odrabiam trochę strat, mimo że niektóre podjazdy są dość strome udaje się z jednym wyjątkiem wszystko podjechać i wyprzedzić kilku pchających. W pewnym momencie na zjeździe ktoś mnie wyprzedza jadąc prawie po krzakach, mijając mnie o kilka milimetrów, no tak Kamikadz. Mijamy tak się ze 3 razy, odjeżdżam mu na podjeździe po 3 bufecie. Skończyły się już techniczne i błotniste zjazdy, ostatnie 20 km do mety jedzie się głównie szutrem, trochę asfaltem. Mocno pracuję na podjazdach, doganiam kilka, może kilkanaście osób. Na szutrówce za Węglówką widać, że niektórzy przesadzili na początku i jadą ostatkiem sił. Ktoś mnie prosi o magnez, młody zawodnik z Essentii o coś do jedzenia, mówi, że nie na już sił jechać. Na ostatnim krótkim acz stromym podjeździe dochodzę dębiczanina, który objechał mnie w Wojniczu niedaleko przed metą, sam stwierdza, że tym razem ja wygram. Jedziemy razem, kilkaset metrów przed metą na betonowych płytach przyciskam mocniej, chyba nie blefował i rzeczywiście nie miał już sił, bo łatwo odjeżdżam. Dojeżdżam na 25 pozycji open więc w drugiej części trasy odrabiam 19 miejsc, nawet nie zauważyłem kiedy tylu ludzi minąłem. W sumie jestem zadowolony bo jestem kilkanaście pozycji wyżej niż rok temu.
Kilka znalezionych fotek:
Na pierwszym podjeździe jeszcze wszyscy czyści
Ze skałkami na Herbach w tle
Tu też
Tu już wszystko brudne i oblepione błotem.
Organizacja jak zwykle w Strzyżowie bez zarzutu. Szczególnie należy pochwalić obsługę bufetów: było wszystko co można sobie życzyć: banany, pomarańcze, ciastka, izotonik, a do tego smarowanie łańcucha, obsługa szybka i sprawna, no ale byli tam ludzie, którzy sami jeżdżą więc wiedzą o co chodzi. Na mecie też wszystkiego pod dostatkiem, posiłek regeneracyjny smaczny i w porcji odpowiedniej dla wygłodniałych kolarzy, dekoracja sprawna i bez zbędnych opóźnień.
Czas 03:31:51 strata do zwycięzcy 00:32:47.623
Miejsce Open 25 na 178 (338.0850 pkt)
Miejsce M3 5 na 59 (338.0850pkt)
Kategoria Wyścigi, [50-100]
Cyklokarpaty Wojnicz
-
DST
54.27km
-
Teren
30.00km
-
Czas
02:25
-
VAVG
22.46km/h
-
VMAX
59.31km/h
-
Temperatura
13.0°C
-
HRmax
192(100%)
-
HRavg
173( 90%)
-
Kalorie 1793kcal
-
Podjazdy
970m
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
W Rzeszowie rano całkiem przyjemne 16stopni jednak im bliżej celu tym chłodniej, na miejscu widzę jest tylko 12 i co jakiś czas pojawia się nieprzyjemna mżawka. Wizyta w biurze trwa niecałą minutę, jak przyjemnie, szybkie przygotowanie do jazdy. Krótka przejażdżka, widzę, że pogoda się nie poprawia, przebieram się i jadę na długo. Kilka minut przed startem ledwie się wciskam do sektora, troszkę za małe były. Startujemy, najpierw po płaskim głównie asfaltami, kawałek po piasku, gdzie zakopuję się trochu. Jedzie mi się tak sobie, tętno jak na mnie dość niskie, ale to też wina pogody. potem zaczyna się teren pofałdowany, jak to ktoś nazwał, wojnicki grzebień. Pewnie z 5 km jadę sam widząc przed sobą kilkuosobowy pociąg. Już ich prawie mam gdy gość który do mnie dojechał zajeżdża mi drogę mało nie spychając mnie do rowu, tracę trochę i znowu trzeba gonić. W końcu ich dochodzę i co z tego skoro za chwilę na zjeździe ładuję się w głębsze błoto ( w sumie było go niewiele na całej trasie) i trochę zostaję. W ogóle dzisiaj jechało mi się dziwnie, popełniłem pełno głupich błędów ( przestrzeliłem chyba ze 3 zakręty - moja wina bo trasa była dobrze oznaczona, na dość trudnym zjeździe w wąwozie jechałem na zablokowanym amorze, zablokowałem na asfaltowym podjeździe i o tym zapomniałem a tam nie było jak sięgnąć do goleni, nie skorzystałem z bufetów co miało chyba wpływ na końcówkę gdy trochę osłabłem). Całą trasę na okularach osadzała się ta cholerna mżawka, co chwila musiałem je przecierać, nie zawsze udało się w odpowiednim momencie. Na podjeździe to nie przeszkadzało ale na zjazdach czasami musiałem zwalniać przez kiepską widoczność.
Ogólnie wynik nie jest zły i rok temu uznałbym go za duży sukces jednak czuję pewien niedosyt. W końcu 3 miejsce w kategorii straciłem kilkaset metrów przed metą dając się objechać jak dziecko. Kilka małych błędów, które popełniłem w sumie złożyło się na kilka minut straty i kilka pozycji.
Czas 02:25:09 strata do zwycięzcy 00:22:14
Miejsce Open 33 na 182 (338.7323pkt)
Miejsce M3 4 na 62 (343.9213pkt)
Kategoria Wyścigi
II Łańcucki Maraton MTB
-
DST
98.98km
-
Teren
25.00km
-
Czas
04:05
-
VAVG
24.24km/h
-
VMAX
67.39km/h
-
Temperatura
25.0°C
-
HRmax
195(101%)
-
HRavg
174( 90%)
-
Kalorie 1262kcal
-
Podjazdy
600m
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pogoda z rana dość niepewna więc znajomi, z którymi się ustawiłem na wyjazd zaprzęgają konie mechaniczne a ja widząc, że się przejaśnia jadę samotnie rowerem. Maraton zyskał niezłą sławę bo uczestników w tym roku jest dwukrotnie więcej niż w poprzednim, w tym wielu mocnych zawodników. Startujemy o 11, przez miasto jedziemy wolno nawet w pewnym momencie peleton zatrzymuje się w korku. Po starcie ostrym wjeżdżamy w błotnistą po nocnych opadach polną drogę. Jest ciasno, nie bardzo widzę co przede mną, nie potrafię za bardzo przeciskać się w ciżbie, kilka razy wpadam w błoto, raz prawie się zatrzymuję wjeżdżając w błotnistą koleinę, tracę rytm i sporo pozycji. Potem trasa w większości prowadzi szutrami, sporo asfaltu, na podjeździe pod Magdalenkę odrabiam kilka pozycji. Doganiam Marka Błażeja i jeszcze jednego kolarza, jedziemy razem, głównie ja pracuję. Dochodzi nas Mati, który złapał kapcia jadę na jego kole, dochodzimy Michała, pozostali zostają w tyle. Na początku podjazdu do Husowa Mateusz staje w pedałach i idzie z blata, odjeżdża błyskawicznie, zostaję też trochę za Michałem. W oddali widzę grupkę ale gdy dojeżdża do nich Mati, część zabiera się z nim i tracę ich z zasięgu wzroku. Dochodzę jednego z nich, przez kilka km jedzie mi na kole, W Markowej znowu dochodzę Michała, który pomylił trasę, mój wcześniejszy cień zostaje, jedziemy we dwóch. Niedługo przed metą dochodzimy zawodnika z PSK, ale on mocno finiszuje, a ja trochę się napracowałem i nie miałem już sił.
Dystans 43km
Czas 1.40,03 strata do zwycięzcy (Larego) 0.12,22
Msc Open 20 na 124
Msc w kategorii MC chyba 5, nie jestem pewien, gdyż organizarorzy w kategoriach podali tylko 3 pierwsze miejsca.
Cóż nie udało się obronić miejsca sprzed roku mimo uzyskania nieco lepszego czasu, no cóż konkurencja w tym roku bardzo mocna, m.in. kilku cyklokarpatowych gigowców. Poza tym jak zazwyczaj zawaliłem trochę początek, a na szybkiej trasie nie było łatwo gonić.
Dane z licznika razem z dojazdem i powrotem, z pulsometru sam maraton.
Kategoria Wyścigi
Cyklokarpaty Przemyśl - Mega
-
DST
37.56km
-
Teren
25.00km
-
Czas
01:47
-
VAVG
21.06km/h
-
VMAX
51.89km/h
-
Temperatura
28.0°C
-
HRmax
205(106%)
-
HRavg
177( 92%)
-
Kalorie 1518kcal
-
Podjazdy
1127m
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Pierwszy w tym sezonie maraton wywołał chyba u mnie jakiś stan podekscytowania bo budzę się już po 4 rano i nie mogę zasnąć, bez pośpiechu się szykuję, chyba zbyt wolno bo ledwie zdążyłem na zbiórkę przed wyjazdem, na szczęście nie byłem ostatni. Dojeżdżamy do celu koło 9, i już jest dość długa kolejka w biurze zawodów. Wokół kręci się sporo znajomych twarzy, niektórzy nie widziani od kilku miesięcy, powitania, przedstartowe pogaduchy.
Startujemy z kilkuminutowym opóźnieniem, po mieście jadę dość wysoko w stawce, pierwsze podjazdy, pierwsze szarpnięcia, noga nawet nieźle podaje, ale serce wali jak szalone, pierwsze kilkanaście kilometrów puls nie schodzi poniżej 190, często dochodząc do blisko 200, za dużo. Muszę trochę odpuścić, mija mnie kilkanaście osób. Jadę pod koniec kilkuosobowej grupki, zaczyna się podjazd, czuje ucisk w żołądku, zaraz złapie mnie kolka, zwalniam, zostaję trochę ale widzę przed sobą kilka osób, kolka odpuszcza, powoli ich gonię jeszcze na podjeździe. Zaczyna się zjazd w odsłoniętym terenie, wieje niemiłosiernie, trzeba mocno kręcić żeby utrzymywać jako takie tempo. Na szczęście zamuła odpuściła, złapałem swój rytm i jedzie mi się bardzo dobrze i szybko. Mijam kolejnych zawodników (m.in. Michała, z którym przyjechałem na maraton), jedyny problem to końcówka płynu w bidonie, jest blisko 30 stopni, w takich warunkach muszę dużo pić. Staję na bufecie, napełnianie bidonu trwa chwilę, tracę kilka miejsc. Powoli odrabiam stracone pozycje. Kilka km przed metą jadę z Januszem Łodejem i Grześkiem Mazurem, jedziemy jakiś czas razem . Próbuję odjechać, nic z tego, na podjeździe przed stokiem trochę odskakują, Grzesiek atakuje i odjeżdża, spinam się wyprzedzam Janusza i na stoku jestem tuż za Grześkiem, patrzę do tyłu nie widać nikogo. Do mety jadę za nim, nie próbuję atakować na krętej końcówce.
Kilka znalezionych fotek:
Singielek na początku trasy
Jakiś czas jedziemy we trzech
No to siup
Podsumowując nie spodziewałem się, że tak dobrze mi pójdzie, wydawało mi się, że forma jest raczej kiepska, przejechałem mniej kilometrów niż rok temu, a tu niespodziewanie wyszło bardzo dobrze. 3 miejsce w M3 i 21 Open to moje najlepsze dokonania w Cyklo, dość wyraźnie poprawiając swoje dotychczasowe osiągnięcia. Trzeba przyznać, że wszystko mi sprzyjało: szybka niezbyt trudna technicznie trasa, dużo szerokich szutrów, single w lesie równe, nie wybijające z rytmu i niezbyt trudne, sucho na trasie (po mokrym jeździ mi się tak sobie), ani razu nie musiałem schodzić z roweru co na Cyklo rzadko się zdarza a bardzo tego nie lubię, wysokia temperatura mi specjalnie nie przeszkadzała.
Czas 01:47:54.054 strata do zwycięzcy 00:15:53.704
Miejsce Open 21 na 283 startujących
Miejsce M3 3 na 92 - pierwsze podium na Cyklokarpatach :)
Kategoria Wyścigi
IV ZIMOWE TROPY ŻBIKÓW 2013
-
DST
27.66km
-
Teren
20.00km
-
HRmax
201(104%)
-
HRavg
183( 95%)
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Wieść niesie, zresztą potwierdziłem to w lecie, że Żbiki z Komańczy organizują świetne imprezy rowerowe. Wybrałem się do Smolnika nad Osławą i nie zawiodłem się. Jedyny mały minus tego dnia to kiepski stan okolicznych dróg po zimie.
Mimo niekorzystnych prognoz mówiących o zachmurzeniu i możliwych opadach deszczu pogoda udała się idealnie: świeciło słońce i było kilka stopni na plusie. Prawie wiosenna aura spowodowała, że mocno się zgrzałem na trasie, mój ubiór byłby lepszy na kilka stopni mniej.
Miejsce zająłem takie sobie, liczyłem na lepsze. No cóż trochę za mało tej zimy jeździłem (na pewno mniej treningu niż rok wcześniej). Trochę przegapiłem moment ustawiania się na starcie i stanąłem bliżej tyłu stawki, na pierwszych kilometrach nie bardzo potrafiłem się przebić wyżej. Trochę odrabiam na pierwszym podjeździe, ale tracę na zjeździe, dwa razy wpadam w kopny śnieg, co mocno mnie wyhamowuje. Dojeżdżamy do asfaltu i zaczyna się finałowy podjazd na przełęcz Żebrak. Tutaj łapię właściwy rytm i jedzie mi się już całkiem nieźle, zyskuję kilka może z 10 miejsc, i dojeżdżam do mety jakoś tak szybko. No cóż, zazwyczaj tak mam, że pierwsze jakieś 10 km jedzie mi się kiepsko, to taka rozgrzewka, dopiero potem łapię swój rytm, tylko, że tym razem wyścig miał 17 a nie 50 km.
na starcie pojawiło się rekordowe grono 114 zawodników
młodziak próbował mnie wyprzedzić tuż przed metą ale się nie dałem
Czas 00:53:10 miejsce 41(na 114), miejsce M3 17(na 38)
Kategoria Wyścigi
Cyklokarpaty Sanok czyli to już jest koniec
-
DST
40.25km
-
Teren
30.00km
-
Czas
02:25
-
VAVG
16.66km/h
-
VMAX
57.05km/h
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
To już ostatnia finałowa edycja maratonu Cyklokarpaty w tym roku organizowana w Sanoku. Mieście znanym z ikon, Beksińskiego i skansenu, no właśnie po początku na szerokiej asfaltówce (gdzie niektórzy co ambitniejsi "hobbici" jadąc pod prąd pchają się na czoło peletonu, dobrze, że to jedyna edycja gdzie nie rozdzielono startu dystansów) wjeżdżamy na jego teren, nie jest zbyt bezpiecznie na wąskich dróżkach wysypanych kamyczkami. Po wyjeździe ze skansenu spada mi łańcuch, tracę może nie wiele sekund ale wiele miejsc, co pewnie ma wpływ na to co zaraz następuje. Wjeżdżamy na leśne single i co widzę w miejscach gdzie można, powinno się, należy podjeżdżać, idzie pielgrzymka piechurów, próby podjechania kończą się na niczym, nie ma jak droga zablokowana, trzeba pchać czego specjalnie nie lubię. Na zjeździe w pewnym momencie na dość stromym odcinku gość przede mną nagle hamuje i sprowadza rower, nie mam jak go wyminąć i ostro hamuję o mało nie zaliczając OTB, już zamierzam gostkowi wygarnąć ale słyszę za sobą, że zgubiłem bidon, zawodnik za mną jest na tyle miły i mi go podaje.
W połowie trasy następuje długi, sztywny podjazd po łąkach, gdzie udaje mi się zyskać kilka miejsc. Podobno był tam piękny widok na Bieszczady, ale dowiedziałem się o tym dopiero na mecie i jechałem wpatrzony głównie w przednie koło. Następuje seria zjazdów gdzie robi mi się zimno, dodatkowo efekt potęguje błotko, w które wpadam w połowie zjazdu, łapią mnie kurcze obu łydek, tracę kilka pozycji. Po drugim bufecie jest stromy podjazd, jadę a raczej idę w towarzystwie dwóch Słowaków, młodszy z nich narzeka, o ile dobrze zrozumiałem, na to chodzenie. Następnie przyjemna leśna sekcja góra dół, i zjazdy w okolice Sanu, najpierw asfaltem a potem ścieżkami nad rzeką. Tam jeszcze jedna niespodzianka w postaci słupka i rozciągniętej na nim zardzewiałej siakti ogrodzeniowej wyłaniającej się tuż za zakrętem na które wjeżdżam. Okazuje się że przygody w tym miejscu miał w tym czy poprzednim roku niejeden uczestnik maratonu.
Czas 2:25:40
Miejsce Open: 38 na 158 startujących (328 pkt)
Miejsce M3: 13 na 49 (320 pkt)
W klasyfikacji generalnej M3 uzyskałem 8 miejsce zaledwie punkt przed kolejnym zawodnikiem. Na początku sezonu marzyła mi się pierwsza 6 ale zważywszy na różne problemy w trakcie sezonu i tak jest całkiem nieźle, jest przynajmniej pole do poprawy w następnym roku.
Na koniec a co kilka moich fot znalezionych w sieci:
Kategoria Wyścigi
II Wyścig Rowerowy MTB Boguchwała 2012
-
DST
54.26km
-
Teren
25.00km
-
Czas
02:37
-
VAVG
20.74km/h
-
VMAX
61.26km/h
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
W tamtym roku nie mogłem wystartować w tych zawodach. Jako, że mam bardzo miłe wspomnienia z takich lokalnych imprez rowerowych, tym razem zjawiłem się na stadionie w Mogielnicy gdzie startował maraton. W wyścigu uczestniczyło blisko 220 uczestników, w tym ponad 100 na moim dystansie Senior. Całkiem dużo jak na małą, lokalną imprezę.
Startujemy, na pierwszym podjeździe staram się utrzymać za pierwszą grupką, nogi nawet się zgadzają ale płuca odmawiają współpracy. Na leśnych ścieżkach na Grochowicznej w pewnym momencie ja i kilku zawodników gubimy trasę, chwila konsternacji, jeden z nas wskazuje drogę i jedziemy dalej. W Przedmieściu Czudeckim w tym samym miejscu gdzie na objeździe trasy 2 kolegów złapało gumy, chłopak jadący przede mną też łapie gumę, zatrzymuję się, daję mu łatki i pompkę i jadę. W połowie trasy łapię właściwy rytm i jedzie mi się całkiem dobrze. Mijam jeszcze kilku zawodników, ale ostatnie kilkanaście km pokonuje samotnie, nie widzę nikogo przede mną a ci za mną też zostali.
Miejsce i czas takie sobie. Jednak zawody jak najbardziej udane: niskie startowe, dobra organizacja, przyzwoite nagrody. Miejmy nadzieję, że za rok znów te zawody się odbędą, a także będą organizowane kolejne takie lokalne wyścigi.
Czas 2:01:25
Miejsce Open: 24
Miejsce M3: 12
Kategoria Wyścigi
Skandia Maraton w Rzeszowie czyli wstydźcie się organizatorzy.
-
DST
53.84km
-
Teren
27.00km
-
Czas
02:26
-
VAVG
22.13km/h
-
VMAX
59.90km/h
-
Temperatura
20.0°C
-
HRmax
205(106%)
-
HRavg
170( 88%)
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
To trzeci mój start w rzeszowskiej Skandii, poprzednio był dystans Mini, tym razem zdecydowałem się na Medio. Co tu pisać o trasie dobrze znana i niezbyt wymagająca, nawet jeszcze okrojona o jeden leśny fragment.
Natomiast organizacja najgorsza jaką spotkałem na jakimkolwiek maratonie a będzie ich już wnet 20. Nie będę się rozpisywał, polecam tylko tę relację, i jeszcze tę. Mam nadzieję, że panowie nie mają nic przeciwko temu, że podałem linka do ich stron.
Ciekawe kto wpadł na pomysł startowania osobno każdego sektoru i puszczania ludzi w otwartym ruchu ulicznym bez żadnego pilota, miejmy nadzieję, że ten ktoś już nigdy nie zorganizuje takiej imprezy, należy się ban.
Zresztą niedoróbek organizacyjnych było więcej: organizacja bufetów (pierwszy po ponad 30 km jazdy, drugi tuż za nim, a gdzie 2 pozostałe, które były zapowiedziane), kiepska namiastka posiłku na mecie, trafiłem na ostatni kawałek banana, a pan z obsługi powiedział,że wszystko zjadły dzieci, za mną przyjechało sporo osób, dla których nic nie było.
Miejsce nie najgorsze ale trzeba dać korektę, że kilkanaście, może więcej osób z czołówki zostało wyprowadzonych na Rodzinną Paradę, i zrezygnowało z dalszej jazdy. Dodam tylko, że to mój ostatni start na Skandii, szkoda pieniędzy na taki pseudomaraton.
Czas 2:25:21
Miejsce Open 33.
Miejsce M3 11.
Kategoria Wyścigi
Cyklokarpaty Jasło
-
DST
58.12km
-
Teren
27.00km
-
Czas
02:55
-
VAVG
19.93km/h
-
VMAX
53.96km/h
-
Temperatura
30.0°C
-
HRavg
171( 89%)
-
Kalorie 2156kcal
-
Sprzęt Author Instinct
-
Aktywność Jazda na rowerze
Dzięki uprzejmości Bogusława, któremu dziękuje za przetransportowanie do Jasła, docieramy sprawnie na miejsce. Szybka rejestracja, przygotowanie do startu i jedziemy.
Przed startem mina jakaś nietęga
Poszli
Początkowe fragmenty prowadzą głównie asfaltami, przecięte krótkimi fragmentami szutrowymi. Na takim asfalcie, na około 10 kilometrze, przed zakrętem nie wiem czy ja za późno hamuję czy koleś przede mną za bardzo dohamował, w każdym razie wjeżdżam w jego tylne koło, tracę równowagę i ratując się przed upadkiem dość mocno uderzam stopą o podłoże przy próbie podparcia i kładę się przy już w zasadzie zerowej prędkości. Zanim się pozbierałem wyprzedza mnie mnóstwo osób. Czuję lekki ból w kostce, trochę to rozruszałem i da się jechać. W pewnym momencie na sztywnym podjeździe nie wiadomo skąd pojawia się przede mną stara ciężarówa-wywrotka, szybko ją doganiam, ale droga jest na tyle wąska, że nie ma jak wyprzedzić, w końcu udaje się to zrobić poboczem, co nawdychałem się spalin to moje.
Asfaltu sporo na pierwszych kilometrach
Na podjazdach pod Liwocz wyprzedzam sporo zawodników i przy Drodze Krzyżowej jadę mniej więcej na tym miejscu na jakim byłem przed upadkiem. Liwocz miło mnie rozczarował, spodziewałem się błota co najmniej po kostki albo i więcej a tu praktycznie sucho. Trochę błota jest w dalszej części trasy, lecz tylko krótkie fragmenty. W okolicy pewnie mniej padało niż w Rzeszowie.
Po wyjeździe z lasu upał daje się we znaki, na szczęście bufety dobrze zaopatrzone choć orgi mogli rozstawić jeszcze jeden z wodą. Tankuję 2 razy bidon do pełna i posilam się arbuzami (idealne na taką pogodę).
Sielsko i gorąco
Przed drugim bufetem dogania mnie pan Marek Gorczyca, mistrz kategorii M5, jedziemy chwilę razem, planuje trzymać się Niego (miejscowy więc zna dobrze trasę) ale ponosi mnie i wyprzedzam i niedługo potem przestrzelam zakręt i tracę trochę. Gość ma niezłego pałera, mocno ciągnie na prostej i nie jestem w stanie już Go dojść.
Za mną mistrz kategorii M5
W drugiej części trasy zaczyna się odzywać kostka. Na gładkiej nawierzchni nic nie czuje, ale nierównościach szczególnie na zjeździe ból się nasila. Widzę, że stopa zaczyna puchnąć. Zostało kilkanaście km do mety, dojadę. Spore joby dostał ode mnie końcowy fragment po byłym nasypie kolejowym, niby wiedziałem po zeszłym roku, że nieźle tam trzęsie, ale przejazdu z bolącą stopą nikomu nie życzę.
Tu widać gulę na nodze
Na wale przeciwpowodziowym wyprzedzam jeszcze jednego pewnie mocno zmarnowanego upałem zawodnika i meta.
Trasa niezbyt trudna, dużo asfaltów ale cóż zrobić, pewnie miejscowe samorządy dostały trochę kasy z Unii i asfaltują co się da, niedługo zapewne pod sam krzyż na Liwoczu będzie można dojechać asfaltem. Ciekawsze fragmenty to Liwocz i tereny za nim. Organizacyjnie maraton na niezłym poziomie, żarełko dobre i całkiem sporo. Minus to znowu trochę za długo ciągnąca się dekoracja i tombola.
Na wywieszonych przez organizatorów wynikach jestem 6 w kategorii czyli na szerokim pudle. Czekam na dekoracje, wywołują kogoś innego. Okazało się, że wyniki były nieoficjalne i nie uwzględniały wszystkich zawodników. No cóż już miałem chrapkę na dyplom :)
Czas 2,58,38
Miejsce Open 30 na 157 (pkt 321)
Miejsce M3 7 na 54 (pkt 331)
Po dojeździe do domu i obejrzeniu meczu o wszystko widzę, że kostka coraz większa i zaczyna nabierać kolorów. Jadę na pogotowie, diagnoza: skręcenie z krwiakiem stawu skokowego. No cóż na jakiś czas trzeba o rowerze zapomnieć.
Kategoria Wyścigi